„JAŚ NIE DOCZEKAŁ...”
Niedziela wieczór. Zbliża się koniec
dyżuru. Kolega z Kliniki odbiera telefon. Pytanie o możliwość
wizyty. Sprawa dotyczy królika. Królik źle się czuje. Tak od
ponad tygodnia. Nie je, tak już od środy. Teraz leje się przez
ręce. Tak, że czy można przyjechać, bo chyba z nim źle?
Tak, było z nim źle. Na tyle, że nie
dotarł do Kliniki. Prawdopodobnie odszedł w domu, lub w drodze.
Nie wiem, z czego to wynika, ale
niektórzy ludzie wykazują wiarę w nadprzyrodzone moce zwierząt.
Że „samo przejdzie”. Tak jednak nie jest, ich możliwości
regeneracji i układ immunologiczny są zbliżone do naszego. Owszem,
rzadziej się skarżą, bo nie potrafią mówić. Nie krzyczą też
na ogół z bólu – w naturze oznacza to zaproszenie dla
drapieżników, które przynoszą w tym wypadku miłosierną
śmierć...
Biorąc na zwykłą logikę: czy jak
któryś z domowników nie jadł by trzy dni i nie wstawał z łóżka,
to czy byłoby to w jakimś stopniu niepokojące, czy e, tam, samo
przejdzie? A jakby nie wstawał z łóżka dziesięć dni i nie jadł
od tygodnia? To wówczas by się dzwoniło po pogotowie?
To dlaczego więc pozwala się niekiedy
czekać zwierzęciu czekać na udzielenie pomocy przez tak długi
czas?
Pamiętajmy, że jeśli zwierzę
(oprócz może zdrowego psa, u którego 24 godzinna głodówka jest
jeszcze zjawiskiem fizjologicznym) nie je już drugi dzień, jest
apatyczne, nie pije, ma biegunkę, wymiotuje czy ogólnie wykazuje
niepokojące objawy, nie czekajmy aż będzie za późno. Maleją
wówczas szanse na wyleczenie (i co tu ukrywać, rosną koszty samego
leczenia). Opowieści o cudownym wyzdrowieniu zwierząt, samoistnym
lub po zjedzeniu instynktownie wyszukanych magicznych ziółek można
spokojnie między bajki włożyć.
J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz