poniedziałek, 15 września 2014

„JAŚ NIE DOCZEKAŁ...”


„JAŚ NIE DOCZEKAŁ...”



Niedziela wieczór. Zbliża się koniec dyżuru. Kolega z Kliniki odbiera telefon. Pytanie o możliwość wizyty. Sprawa dotyczy królika. Królik źle się czuje. Tak od ponad tygodnia. Nie je, tak już od środy. Teraz leje się przez ręce. Tak, że czy można przyjechać, bo chyba z nim źle?



Tak, było z nim źle. Na tyle, że nie dotarł do Kliniki. Prawdopodobnie odszedł w domu, lub w drodze.



Nie wiem, z czego to wynika, ale niektórzy ludzie wykazują wiarę w nadprzyrodzone moce zwierząt. Że „samo przejdzie”. Tak jednak nie jest, ich możliwości regeneracji i układ immunologiczny są zbliżone do naszego. Owszem, rzadziej się skarżą, bo nie potrafią mówić. Nie krzyczą też na ogół z bólu – w naturze oznacza to zaproszenie dla drapieżników, które przynoszą w tym wypadku miłosierną śmierć...



Biorąc na zwykłą logikę: czy jak któryś z domowników nie jadł by trzy dni i nie wstawał z łóżka, to czy byłoby to w jakimś stopniu niepokojące, czy e, tam, samo przejdzie? A jakby nie wstawał z łóżka dziesięć dni i nie jadł od tygodnia? To wówczas by się dzwoniło po pogotowie?



To dlaczego więc pozwala się niekiedy czekać zwierzęciu czekać na udzielenie pomocy przez tak długi czas?



Pamiętajmy, że jeśli zwierzę (oprócz może zdrowego psa, u którego 24 godzinna głodówka jest jeszcze zjawiskiem fizjologicznym) nie je już drugi dzień, jest apatyczne, nie pije, ma biegunkę, wymiotuje czy ogólnie wykazuje niepokojące objawy, nie czekajmy aż będzie za późno. Maleją wówczas szanse na wyleczenie (i co tu ukrywać, rosną koszty samego leczenia). Opowieści o cudownym wyzdrowieniu zwierząt, samoistnym lub po zjedzeniu instynktownie wyszukanych magicznych ziółek można spokojnie między bajki włożyć.





J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz