niedziela, 19 października 2014

Tele-doktor


Tele-doktor



Telefon od właściciela zwierzęcia. Tłumaczy, że jego królik nie je i jest osowiały. I co to może być. Nie wie od kiedy zwierzę zmieniło zachowanie, nie wie czy oddaje mocz i kał, nie wie w sumie czy nie je w ogóle czy też mało, a już na pewno nie śledzi co jest spożywane. Brzuch królika jest taki, no taki jakoś, no chyba normalny, no on nie macał wcześniej. Sugerujemy wizytę. Właściciel prosi jednak o postawienie jakiejś diagnozy (nie jest z Lublina). Rozmowa kończy się sugestią kilku możliwych chorób oraz zaleceniem wykonania najprostszego badania klinicznego w dowolnym gabinecie weterynaryjnym. Słyszę w odpowiedzi wypowiedziane zniechęconym tonem zdanie: a słyszałem, że tu się znają na królikach...



Czasem otrzymujemy telefon od zaniepokojonego właściciela, których chce z nami porozmawiać na temat zdrowia swojego zwierzęcia. Jeśli nie jest to jakaś sprawa prosta lub odwrotnie: bardzo pilna (gdzie w grę wchodzi jakaś forma domowej pierwszej pomocy) niestety nie za bardzo możemy pomóc. Bardzo ciężko jest postawić rozpoznanie na podstawie czyjejś, często nieprecyzyjnej wypowiedzi. Niniejszy wpis ma na celu wykazanie, że jeśli nasze zwierzę ma kłopoty zdrowotne, a my decydujemy się mu pomóc, to najlepiej zgłosić się z nim osobiście.



Czasami odbieramy telefony w stylu: panie, a mój królik/chomik/fretka nie je/drapie się/ma biegunkę i co to może być. Cóż, z jednej strony nie jesteśmy szarlatanami by wróżyć z fusów, zaś z drugiej nie jesteśmy wszechwiedzącymi bogami, dlatego jedyna uczciwa odpowiedź brzmi w większości przypadków po prostu nie wiem, lub co najwyżej nie jestem pewny, ale tak mi się wydaje. Gdyby leczenie zwierząt opierało się na pięciu lekach, pięciu chorobach oraz jakiejś broszurce na ten temat wspartej ludowymi mądrościami to być może byłoby inaczej.



Dla przykładu, przyczyn braku apetytu u królika może być przynajmniej kilkanaście. Załóżmy, że (i tu padnie dobre określenie) spróbujemy zgadnąć co może być przyczyną. Wówczas jako poważni ludzie wykonujący określony zawód powinniśmy wziąć odpowiedzialność za swoje słowa. Czyli za być może nieprawidłowe rozpoznanie (i często leczenie).

Podobnie jest z sytuacją, gdy ktoś przychodzi bez zwierzęcia do gabinetu. Czy poszlibyśmy np.: do przychodni w imieniu swojego brata, którego boli trochę noga i chyba ostatnio jest jakiś nieswój? I co doktor by powiedział? Cóż, zapewne co najmniej dziwnie by się na nas popatrzył.

Postawienie rozpoznania u małego ssaka jest trudne nawet gdy mamy je na stole (z uwagi na dużą ruchliwość, małe rozmiary ciała i duża podatność na stres). Owszem, możemy się nie przejmować, na ślepo wydać jakiś lek, mieć nadzieję, że jak nie pomoże to może nie zaszkodzi, asekuracyjnie wpisać w komputer „wydano na prośbę właściciela” i wziąć pieniądze. Ale czy byłoby to w porządku w stosunku do zwierzęcia?



Zupełnie czym innym są telefoniczne konsultacje, czyli np.: omawianie wyników badań zwłaszcza znanego pacjenta, tłumaczenie terminów medycznych, zawiłych procesów chorobowych, wspólne zastanawianie się nad możliwościami diagnostycznymi, ocena tolerancji na dany lek. W tym wypadku po drugiej stronie słuchawki jest na ogół właściciel bardzo dobrze znanego nam zwierzęcia lub osoba z całym plikiem badań i historią choroby. To ma jakiś sens i często odbieramy takie telefony starając się pomóc jak najlepiej potrafimy. Czasem dzwoni też zrozpaczona osoba szukająca pomocy i wówczas rozmowa ma charakter swego rodzaju wywiadu rozpoznawczego, staramy się podpowiedzieć pewne rozwiązania, ale nikt nie oczekuje od nas cudów, bo też sami cudów nie obiecujemy.



Niestety, nie da się diagnozować przez telefon. Możemy podpowiedzieć, pokierować, podejrzewać, ale nie potrafimy diagnozować. Chwila, gdy się tego nauczymy, będzie chwilą, gdy zmienimy branżę z usług medycznych na usługi magiczne ;)


A&J