Tele-doktor
Telefon od właściciela zwierzęcia.
Tłumaczy, że jego królik nie je i jest osowiały. I co to może
być. Nie wie od kiedy zwierzę zmieniło zachowanie, nie wie czy
oddaje mocz i kał, nie wie w sumie czy nie je w ogóle czy też
mało, a już na pewno nie śledzi co jest spożywane. Brzuch królika
jest taki, no taki jakoś, no chyba normalny, no on nie macał
wcześniej. Sugerujemy wizytę. Właściciel prosi jednak o
postawienie jakiejś diagnozy (nie jest z Lublina). Rozmowa kończy
się sugestią kilku możliwych chorób oraz zaleceniem wykonania
najprostszego badania klinicznego w dowolnym gabinecie
weterynaryjnym. Słyszę w odpowiedzi wypowiedziane zniechęconym
tonem zdanie: a słyszałem, że tu się znają na królikach...
Czasem otrzymujemy telefon od
zaniepokojonego właściciela, których chce z nami porozmawiać na
temat zdrowia swojego zwierzęcia. Jeśli nie jest to jakaś sprawa
prosta lub odwrotnie: bardzo pilna (gdzie w grę wchodzi jakaś forma
domowej pierwszej pomocy) niestety nie za bardzo możemy pomóc.
Bardzo ciężko jest postawić rozpoznanie na podstawie czyjejś,
często nieprecyzyjnej wypowiedzi. Niniejszy wpis ma na celu
wykazanie, że jeśli nasze zwierzę ma kłopoty zdrowotne, a my
decydujemy się mu pomóc, to najlepiej zgłosić się z nim
osobiście.
Czasami odbieramy telefony w stylu:
panie, a mój królik/chomik/fretka nie je/drapie się/ma biegunkę i
co to może być. Cóż, z jednej strony nie jesteśmy szarlatanami
by wróżyć z fusów, zaś z drugiej nie jesteśmy wszechwiedzącymi
bogami, dlatego jedyna uczciwa odpowiedź brzmi w większości
przypadków po prostu nie wiem, lub co najwyżej nie jestem pewny,
ale tak mi się wydaje. Gdyby leczenie zwierząt opierało się na
pięciu lekach, pięciu chorobach oraz jakiejś broszurce na ten
temat wspartej ludowymi mądrościami to być może byłoby inaczej.
Dla przykładu, przyczyn braku apetytu
u królika może być przynajmniej kilkanaście. Załóżmy, że (i
tu padnie dobre określenie) spróbujemy zgadnąć co może być
przyczyną. Wówczas jako poważni ludzie wykonujący określony
zawód powinniśmy wziąć odpowiedzialność za swoje słowa. Czyli
za być może nieprawidłowe rozpoznanie (i często leczenie).
Podobnie jest z sytuacją, gdy ktoś
przychodzi bez zwierzęcia do gabinetu. Czy poszlibyśmy np.: do
przychodni w imieniu swojego brata, którego boli trochę noga i
chyba ostatnio jest jakiś nieswój? I co doktor by powiedział? Cóż,
zapewne co najmniej dziwnie by się na nas popatrzył.
Postawienie rozpoznania u małego ssaka
jest trudne nawet gdy mamy je na stole (z uwagi na dużą ruchliwość,
małe rozmiary ciała i duża podatność na stres). Owszem, możemy
się nie przejmować, na ślepo wydać jakiś lek, mieć nadzieję,
że jak nie pomoże to może nie zaszkodzi, asekuracyjnie wpisać w
komputer „wydano na prośbę właściciela” i wziąć pieniądze.
Ale czy byłoby to w porządku w stosunku do zwierzęcia?
Zupełnie czym innym są telefoniczne
konsultacje, czyli np.: omawianie wyników badań zwłaszcza znanego
pacjenta, tłumaczenie terminów medycznych, zawiłych procesów
chorobowych, wspólne zastanawianie się nad możliwościami
diagnostycznymi, ocena tolerancji na dany lek. W tym wypadku po
drugiej stronie słuchawki jest na ogół właściciel bardzo dobrze
znanego nam zwierzęcia lub osoba z całym plikiem badań i historią
choroby. To ma jakiś sens i często odbieramy takie telefony
starając się pomóc jak najlepiej potrafimy. Czasem dzwoni też
zrozpaczona osoba szukająca pomocy i wówczas rozmowa ma charakter
swego rodzaju wywiadu rozpoznawczego, staramy się podpowiedzieć
pewne rozwiązania, ale nikt nie oczekuje od nas cudów, bo też sami
cudów nie obiecujemy.
Niestety, nie da się diagnozować
przez telefon. Możemy podpowiedzieć, pokierować, podejrzewać, ale
nie potrafimy diagnozować. Chwila, gdy się tego nauczymy, będzie
chwilą, gdy zmienimy branżę z usług medycznych na usługi
magiczne ;)
A&J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz